Trening na Kongresie? Na pewno nie będziemy się oszczędzać

2018-05-14 14:03:33 (ost. akt: 2018-05-29 15:36:28)

Autor zdjęcia: arch.prywatne

Podziel się:

Kobieta dynamit. Mama, trenerka. Od lat przekonuje, że aktywna rodzina to szczęśliwa rodzina. W czerwcu na Kongresie Przyszłości poprowadzi trening i już zapowiada, że łatwo nie będzie. A wpływ na to ma między innymi jej góralska natura. Z Anką Dziedzic rozmawia Agnieszka Porowska

— Jest pani wykwalifikowaną instruktorką fitnessu, narciarstwa, nauki pływania oraz tenisa, a także trenerką personalną z ukończonym kursem dietetyki. Brzmi to naprawdę imponująco.
— Sport towarzyszył mi od zawsze, było to po prostu zawsze bardzo naturalne. Zawdzięczam to moim rodzicom. Oboje byli miłośnikami sportu. Mama ćwiczyła bardziej rekreacyjnie, niemniej zawsze była aktywna. Do dzisiaj jej to zostało. Wielokrotnie była na moich zajęciach fitnessowych i regularnie korzysta z mojej platformy treningowej FitAnka.pl. Tata był zawodowcem i poznał sport od tej drugiej strony — tej bardzo ciężkiej i nierzadko niewdzięcznej, dlatego też był przeciwny, abym sport uprawiała zawodowo.
Rodzice posyłali mnie na różne zajęcia, żebym się wszechstronnie rozwijała. Trenowałam pływanie, judo, karate, grałam w piłkę ręczną. Chyba nie ma dyscypliny, której bym nie spróbowała. Potem zaczęłam studia na katowickiej AWF, tam miałam możliwość dalszego rozwoju. Od zawsze wiedziałam, że będę zawodowo związana ze sportem. Wybrałam fitness, w sumie zbiegło się to z tym, jak potoczyło się moje życie prywatne. Kiedy zaszłam w ciążę, najpierw proponowałam ćwiczenia dla kobiet w ciąży, potem dla tych wracających do formy, teraz moje programy treningowe dostosowane są do kobiet w różnej sytuacji, na różnym poziomie zaawansowania, w każdym wieku.

— Prowadzi pani obozy sportowe, przeznaczone na przykład tylko dla kobiet. Po co tak to dzielić?
— Proponuję obozy „Fit rodzina” i „Piękna Fit Ty.” Chciałam stworzyć obóz inny niż te, które do tej pory były dostępne na rynku. W związku z tym połączyłam fitness z wizażem — umiejętnością doboru i wykonania makijażu. Dziewczyny są bardzo zadowolone, bo nie dość, że dbają o swoją formę, zrzucają kilogramy, to jeszcze uczą się tego, jak się pięknie umalować, jakie elementy swojej urody wyeksponować, a jakie i jak ukryć. Zgłębiają podstawy makijaży wieczorowych, dziennych. To bardzo fajne doświadczenie, kiedy widzi się, jak po tygodniu te dziewczyny aż błyszczą!

— A może chodzi też trochę o psychologię? Że kobiety oddzielone od mężczyzn nie rywalizują ze sobą? Stają się bardziej otwarte na siebie i — nie będąc pod obstrzałem męskich oczu — łatwiej pozbywają się kompleksów?
— Zarówno na obozach rodzinnych, jak i typowo kobiecych, nie ma rywalizacji. Ani wśród mężczyzn, ani wśród kobiet. Kobiety, rodziny na tych obozach spędzają cały czas ze sobą, zaprzyjaźniają się i wspierają wzajemnie. Razem trenujemy, a potem siedzimy razem godzinami i gadamy o życiu. Tworzy się niesamowita więź. Atmosfera wzajemnego wsparcia i zaufania, wzajemna motywacja i doping.
Taki kobiecy obóz wnosi też aspekt wolności, poczucia pewności siebie i jedności z innymi — „wspólnie dałyśmy radę” i „nie tylko ja mam takie problemy”. Przyjeżdżają kobiety w różnym wieku z bardzo różną wagą. Wszystkie wyjeżdżają piękniejsze, zdrowsze. Uświadamiają sobie, że nie są ze swoimi problemami same — to daje poczucie mocy.
Przez te 7 dni zrzucić można nawet 12 cm w pasie. Rekord w biodrach to 6 cm, a w udach 4 cm. Obozy to połączenie odpowiednich treningów z dietą. Należy pamiętać, że dieta to podstawa, przy samym treningu takich efektów by nie było. Takie obozy ujawniają to, że najwięcej błędów tkwi w odżywianiu. Wiele przyjeżdżających na obozy kobiet mówi: „Ruszam się cztery razy w tygodniu, a efektów nie ma”. Po obozie jest inaczej, z reguły ustawiamy dietę na 1800 kcal dziennie.

— Często nam się wydaje, że my wcale nie jemy tak dużo, a tyjemy. Tyle, że często dokładnie nie wiemy, co to tak naprawdę znaczy „dużo”. Miałam kiedyś koleżankę, która przy siedzącym trybie życia zjadała 2 batoniki dziennie, piła słodzone napoje i jej się wydawało, że wcale nie odżywia się źle, bo „dużo” to dla niej znaczyło 2 czekolady dziennie. Jak ustalić, gdzie przebiega granica? W codziennym pędzie nawet nie wiemy, kiedy tyjemy, wieczorami często nie jesteśmy sobie przypomnieć, co i kiedy jedliśmy.

— Ostatnio wrzuciłam na bloga post z dwoma talerzami. Jeden talerz był z minimalną porcją dla mnie, a drugi to było absolutne maksimum. Pisałam wtedy, że w diecie redukcyjnej, w fazie odchudzania, bardzo ważne są proporcje wyliczonych kalorii na jeden posiłek. Jeśli chcemy chudnąć, to nie może być tego jedzenia ani za dużo, ani za mało. W tym drugim przypadku organizm odbiera to jako głodówkę i zaczyna się bronić, gromadząc tkankę tłuszczową.
Warto też prowadzić dziennik tego, co się zjada. To pozwala stanąć z boku, realnie przyjrzeć się temu, jak wygląda nasze żywienie. To skuteczna metoda prowadzenia siebie samej. Skrupulatnie zapisujmy każdy gram, który zjedliśmy. Nie chudniemy? Zredukujmy to chociaż troszkę. Po dwóch tygodniach sprawdźmy, czy i jaka będzie reakcja. Jeśli waga nam nie spada, a obcięliśmy już znacząco np. te 200 kcal, to najwyższa pora udać się do lekarza, zrobić podstawowe badania, aby sprawdzić, czy przyczyna nie leży w hormonach. Ludzie miesiącami się katują, są na dietach i nic. Przyczyną mogą być choroby.

— Pierwszych efektów po ograniczeniu kalorii powinniśmy spodziewać się dopiero po dwóch tygodniach?
— Wcześniej nie powinniśmy się przejmować. Zawsze wszystkich namawiam do tego, aby ważyć się najwyżej raz na miesiąc. I to najlepiej po miesiączce. Wtedy nasza gospodarka hormonalna jest uregulowana i mamy o wiele mniej wody w organizmie. Przed miesiączką, z powodu zatrzymanej wody, możemy przytyć nawet do 2-3 kg. I ważymy się zawsze o tej samej porze dnia — na czczo rano. Bo potem w ciągu dnia, w rezultacie spożytych potraw i płynów, nasza waga może wzrosnąć również o 2 kg.

— Ale jak tu chudnąć, skoro wokół tyle dobrego? Większość kobiet uwielbia słodycze. Jak sobie z nimi radzić?
— Ja akurat osobiście nigdy tego problemu nie miałam. Zawsze byłam trochę jak facet, wolałam zjeść coś konkretnego niż słodką przekąskę. Ale miewam napady słodyczowej manii. Raz na kilka tygodni zdarza mi się zaatakować wszystkie szafki ze słodyczami. Potrafię ich wtedy zjeść naprawdę dużo. Ale to wszystko tkwi w naszej głowie. Słodycze są uzależnieniem, cukier uzależnia bardziej niż narkotyk. Trzeba się od niego „oduzależnić”.

— Z dnia na dzień powiedzieć sobie: „Od dziś nie słodzę”? To nie takie proste.
— To tak jak z każdą używką. Nieliczni potrafią odciąć się z dnia na dzień. Większość potrzebuje spokojniejszej, stopniowej drogi. Najpierw przerzucamy się na słodycze zdrowe. Tylko że zdrowe nie oznacza bezkaloryczne. Ludzie zamieniają jeden czekoladowy batonik dziennie na kilogram batoników musli i dziwią się, że zamiast schudnąć, jeszcze przytyli.
Na Facebooku prowadziłam taki odwyk słodyczowy. Najpierw ze zwykłych słodyczy przeskoczyłyśmy na te zdrowe, a później te zdrowe zamieniłyśmy na suszone owoce. Nie chodzi o to, aby się pozbawić zupełnie słodkiego smaku, ale żeby zrozumieć, że naszymi słodyczami może stać się np. musli z dżemem. Jeśli ktoś lubi coś słodkiego, to wcale nie musi z tego smaku rezygnować. Jest mnóstwo alternatyw. Wszystko okej, dopóki nie jest to używane w dużych ilościach.

— Nadmiar słodyczy i złe odżywianie wpływa nie tylko na wagę, ale także na wygląd naszej skóry. Teoretycznie można być szczupłym, ale i tak będzie nam dokuczał cellulit, w efekcie którego niechętnie pojawimy się na plaży.
— Cellulit nie jest zagrożeniem dla życia ani zdrowia, niemniej bardzo go nie lubimy ze względów estetycznych. Mało kto wie, że skrajna postać cellulitu może być nawet bolesna. Pod wpływem dotknięcia palcem pozbijane grudki tłuszczu mogą nas boleć. Cellulit dotyka ponad 90 procent kobiet, trzeba być naprawdę szczęściarą, żeby go nie mieć. Związane jest to z gospodarką hormonalną, ale także ze złym odżywianiem.

— Czyli wszystkiego na hormony zrzucić nie możemy.
— Oczywiście. Z cellulitem możemy skutecznie walczyć. Odpowiednia lekka dieta, masaże i treningi. Opracowałam program „antycellulitowy”, który jest dostępny na mojej platformie. Dodatkowo pomóc mogą zabiegi, takie jak na przykład endermologia. One przy zastałym cellulicie również mogą być bolesne, ale w końcu kiedyś trzeba kiedyś tę skórę porządnie ukrwić i wspomóc przepływ limfy.

— Kilka lat temu zasłynęła pani namawianiem kobiet do aktywności w ciąży, powstał nawet blog fitmom.pl. Przez setki lat kobiety w ciąży za specjalnie się nie oszczędzały. Moja babcia w dniu, gdy urodziła mojego tatę, zdążyła być jeszcze na grzybach. Przez ostatnie kilka dekad ciąża stała się okresem „niedotykalności”, ale to chyba już znowu się zmienia?
— Gdy rozpoczynałam prowadzenie mojego bloga i wrzucałam przemiany kobiet, które w ciąży przytyły np. 12 kg, było to krytykowane — że za mało, że nie dbają o siebie i o dziecko. Ale na przestrzeni tych kilku lat świadomość kobiet w ciąży wzrosła. Lekarze też coraz więcej na ten temat mówią. Kiedyś ginekolodzy skupiali się tylko na tym, czy ciąża przebiega z fizjologicznego punktu widzenia prawidłowo. Nie zwracali uwagi na całą resztę.
Teraz jest już inaczej. Kobiety zdają sobie sprawę, że jeśli w ciąży będą aktywne, to poród będzie łatwiejszy i szybciej dojdą do sprawności po ciąży. I nie mówię tu tylko o nadliczbowych kilogramach, to sprawa drugorzędna. Chodzi o to, aby jak najszybciej sprawnie stanąć na nogach po tym całym zamieszaniu. Sport wpłynie na to, że o wiele szybciej zwiną nam się z powrotem mięśnie dna miednicy. Mądra aktywność w ciąży to same plusy. Oczywiście ważne są odpowiednie ćwiczenia, bo trening dla kobiet w ciąży znacząco różni się od zwykłego treningu.

— To jak taki trening powinien wyglądać? Chyba nie będzie to podnoszenie ciężarów?

— Wszystko zależy od kobiety: czy była aktywna na długo przed ciążą, czy może na wiadomość o ciąży przestraszyła się, że przytyje i nagle zaczęła ćwiczyć. Jeśli ktoś trenował wcześniej, to do ćwiczeń może przystąpić od samego początku, choć zawsze radzę konsultację z lekarzem. W tym drugim przypadku radziłabym odczekać pierwsze 12 tygodni. W ciąży trzeba się skupić na wzmacnianiu kręgosłupa, bo to on jest najbardziej obciążony. Dlatego głównie o niego powinniśmy dbać, nie doprowadzać do przykurczu odcinka lędźwiowego.

— Polecimy długie spacery?
— One będą idealne dla kogoś, kto nigdy nie miał do czynienia z innymi aktywnościami. Pamiętajmy: im większy jest brzuch, tym silniejszy musimy mieć kręgosłup, więc dobrze by było, gdyby wraz z dzieckiem rosła liczba zrobionych przez nas kilometrów. Na czas ciąży odradzam za to wzmacnianie mięśni brzucha.

— Jest pani mamą dwóch córek. Czy po aktywnym życiu płodowym córki dalej z panią ćwiczą?
— Oczywiście do niczego ich nie zmuszam, ale obserwują i same z chęcią dołączają do moich treningów, które transmitowane są life na Facebooku. Mają 6 i 4 lata, a już wielu sportów próbowały. Uczą się pływać, chodzą na judo. Uwielbiają też balet i jazdę na rolkach, rowerze i nartach. Najważniejsze jest zachęcanie poprzez naśladowanie.

— Mój pięcioletni syn również chodzi na judo i pływanie! Świetnie się zgrałyśmy!
— Sama również je trenowałam, gdy byłam mała. Judo jest ogólnorozwojowe. Dzięki niemu dziecko jest zwinne i sprawne. I bardzo stabilne. Uważam, że pierwszym sportem kontaktowym dla każdego dziecka powinno być właśnie judo. Pływanie również rozwija każdy mięsień. Sprzyja prawidłowej postawie, wzmacnia kręgosłup, który przecież będzie jeszcze rósł i rósł. Jeśli bym miała coś polecić, to uważam te dwa sporty za solidną bazę do całej reszty. Tylko że dziecko musi samo chcieć.

— A balet? Kojarzy się z ogromnymi wyrzeczeniami, straszliwą mordęgą.
— Byłam przekonana, że moje dzieci na balecie nie wytrzymają dłużej niż tydzień. Ja bym sama nigdy na balet nie poszła, wydaje mi się dość nudny. A moje dziewczynki chodzą już rok z niesłabnącą chęcią. To bajki namówiły je do tej aktywności. Balet jest bardzo dobry dla dzieci z zaburzeniami sensorycznymi, które potrzebują wzmocnić mięśnie głębokie, ustabilizować się, usztywnić.

— Pochodzi pani z gór. Gościem na naszym Kongresie Przyszłości będzie też Qczaj, również góral. Jego panel fit zapowiada się iście po góralsku.
— Gdy się mieszka w górach, to jednak trochę tej krzepy trzeba mieć. Góralki i górale są silni, lubią intensywne działanie, a przy okazji są otwarci i nie owijają niczego w bawełnę. W sporcie to pozytywne i przydatne cechy.

— Czyli 7 czerwca w Olsztynie można się spodziewać czegoś naprawdę hardcorowego?
— Nie będziemy się oszczędzać (śmiech)!

SZCZEGÓŁY wydarzenia - kliknij!

https://m.wm.pl/2018/03/orig/ramka-453263.jpg

https://m.wm.pl/2018/05/orig/partnerzy-469424.jpg

https://m.wm.pl/2018/05/orig/bez-tytulu-469423.jpg

Komentarze (0)

Dodaj komentarz Odśwież

Dodawaj komentarze jako zarejestrowany użytkownik - zaloguj się lub wejdź przez FB