Potrafię wstać o 5 rano, żeby się przebiec. Nawet zimą, gdy jest ciemno. Czasem zdarza się tak, że ludzie dopiero z imprezy wracają kończąc poprzedni dzień, a ja już dawno aktywnie rozpoczęłam kolejny — mówi Miłka Wasiak, biegaczka.
— Słyniesz z tego, że biegasz w różnych częściach Europy... Za tobą już około 30 zwiedzonych krajów, w których robiłaś treningi biegowe.
— Zakochałam się w podróżowaniu i jak już gdzieś jestem, szukam biegu w tych okolicach, żeby móc wziąć w nim udział.
— Ale zawodowo nie zajmujesz się sportem? Podróże, bieganie, praca. Jak ty to wszystko godzisz?
— Jestem z zawodu nauczycielką, więc jeśli chodzi o biegi, to staram się wykorzystywać jak najmniej urlopu. Skupiam się na weekendach, które czasem zahaczają o piątek lub poniedziałek. Sporo wyjeżdżam na projekty międzynarodowe w ramach programu Erasmus + i jak z tej okazji gdzieś jadę, to zawsze muszę spróbować sił w jakimś lokalnym biegu. Zamiast kupować pamiątkowy kubek czy magnes na lodówkę, przywożę pamiątkowy medal z danego miejsca. To trochę oryginalniejsze (śmiech).
— Twoja przygoda z bieganiem zaczęła się...
— ... wcale nie tak dawno, bo 3 lata temu. Bieganie stawało się modne. Zaczęło pojawiać się wiele książek i artykułów na ten temat. Też chciałam spróbować. I pewnego dnia wyszłam potruchtać. Później chciałam sprawdzić się na zawodach biegowych. Gdy byłam w gimnazjum, grałam w piłkę nożną. Z dziewczynami ze szkoły jeździłyśmy na zawody. No i niestety... Moja drużyna nigdy nie stanęła na podium. Ze smutkiem patrzyłam, jak zawieszano te medale na szyi innych dziewczyn i też tak chciałam. Po latach pragnienie zdobycia medalu za dobrze wykonaną pracę odżyło.
— I w końcu przyszedł ten dzień, że człowiek miał ochotę spróbować swoich sił w pierwszym zorganizowanym biegu....
— Usłyszałam o Biegu Uniwersyteckim w Kortowie. I w nim wystartowałam, choć bardzo się wahałam. Nawet stojąc już na starcie, trochę się zastanawiałam „co ja tu robię?”. Na tym starcie miałam czas, by usłyszeć to, co mówią moi towarzysze. W ogóle ich nie rozumiałam.
— Tylu było obcokrajowców?
— Nie, mówili jak najbardziej po polsku, ale świat biegowy to wtedy zupełnie mi nieznany. Zupełnie nie wiedziałam o czym oni mówią...Tempo, maraton.
— Zaczęłaś odważnie, rzucając się od razu na 10 km.
— Tak i w dodatku nigdy wcześniej tych 10 km nie przebiegłam. To było dla mnie wtedy naprawdę coś wielkiego. Sam fakt dobiegnięcia do mety niezwykle mnie uszczęśliwił. Nie liczył się żaden czas. Odsapnęłam chwilę i zabrałam się do domu. Dopiero jak dostałam potem sms-a z osiągniętym czasem, to okazało się, że poszło mi naprawdę dobrze. A potem jeszcze koleżanka z uniwersytetu napisała do mnie „wyczytywano cię”.
— Po co?
— No właśnie? O co tu chodzi? Co przeskrobałam? Może coś zgubiłam? Ale nie, telefon, portfel mam, a więc? No i dopiero po kilku dniach, jak przypadkiem znów zjawiłam się w centrum sportu w Kortowie, to mnie zagadnięto „Jak to? Nie chciało się czekać?”, a ja się tłumaczę „Przecież od razu po biegu dostałam pamiątkowy medal”. A potem się okazało, że byłam tam jedną z trzech najlepszych studentek. W prezencie dostałam bon do sklepu sportowego. Kupiłam sobie za niego pierwsze profesjonalne biegowe buty, których na początku aż bałam się używać — takie były śliczne (śmiech). A potem rozkręcałam się wraz z tymi nowymi butami.
— Za tobą od tego czasu wiele różnych biegów w różnych krajach. Które z nich wspominasz najlepiej?
— Lubię półmaratony. W tym roku za mną już jeden na Cyprze. To był marzec, ale było bardzo upalnie. Po drodze miałam wiele różnych kryzysów, ale jakoś dobiegłam. Na dodatek stanęłam na podium w swojej kategorii wiekowej. To był dla mnie wielki sukces.
— Bieg na Cyprze różni się jakoś od naszych polskich ulicznych biegów?
— Raczej nie. No może za granicą więcej jest obcokrajowców. Większa różnorodność języków i nacji. Ale u nas też powoli się tak robi. Na te nasze większe biegi w większych miastach też zjeżdżają się ludzie z całego świata. Na Orlen Warsaw Marathon spotkałam wielu obcokrajowców i to nie tylko tych z elity, którzy, osiągając świetne wyniki, zarabiają na tym, ale wielu było takich amatorów, którzy bieganie traktują jako dobry pretekst do zwiedzania świata.
— Sporo też jeździsz na rowerze. Może wkrótce jakiś triathlon?
— Rower traktuję jako wspaniały środek transportu, zwłaszcza tu w Olsztynie. Jeżdżę nim do pracy. Nawet zimą. Na jakieś dłuższe, takie 50 kilometrowe trasy, na razie się nie wybieram, bo jeszcze nie mam takiego roweru. Ale to też mam gdzieś w głowie. U mnie triathlon raczej odpada, bo słaby pływak ze mnie, a lekcje pływania nie są tanie. Ale gdyby znalazł się ktoś, kto po koleżeńsku by mnie zechciał trochę podszkolić, to będę ogromnie wdzięczna.
— Na twojej stronie „Be active and attractive” czytamy, że jesteś dziewczyną, która przełamuje własne granice.
— Nie zamykam się na nic. Jakbym miała możliwość, żeby się nauczyć dobrze pływać, triathlon mógłby być kolejnym ciekawym pomysłem na życie. Kolejnym wyzwaniem. Mam wiele ekstremalnych marzeń. Jak choćby skok ze spadochronu. Wiem że na wszystko przyjdzie czas.
— Niedawno wróciłaś z Walii z Cardiff, gdzie też biegłaś...
— Świetne miejsce, bardzo dobrze mi się tam biegało. Ludzie bardzo sympatyczni, trafiłam na świetną pogodę. Rok temu dwukrotnie byłam w Anglii, w Londynie, gdzie jednak jest bardziej tłoczno, dlatego zdecydowanie lepiej czułam się w Cardiff i okolicach.
— Ile trenujesz?
— Mniej więcej 4 razy w tygodniu i robię wtedy między 10 a 15 km. Trening zajmuje mi około 1,5 godziny dziennie, bo potem jeszcze rozciąganie i rollowanie. Czasem gdy w ciągu dnia nie mam czasu, to potrafię wstać o 5 rano, żeby się przebiec. Nawet zimą, gdy jest ciemno. Czasem zdarza się tak, że ludzie wracają dopiero z imprezy, kończąc poprzedni dzień, a ja już dawno aktywnie rozpoczęłam kolejny.
— Twoim trenerem jest Paweł Pszczółkowski, o którym piszemy dziś w związku z jego treningami dla aktywnych mam. Kiedy przyszła decyzja, że trzeba mieć swojego trenera?
— To sam Paweł zaproponował mi współpracę . Najpierw myślałam, że to chodzi o takie bieganie w grupie, że trzeba się spotykać systematycznie z całą resztą i dostosowywać do innych. To nie byłoby dla mnie. Ale okazało się, że, żeby należeć do Pszczółkowski Team można trenować indywidualnie. Paweł rozpisał mi próbny tydzień treningowy. Spodobało mi się to. Dzięki tej współpracy moje bieganie nie jest nudne.
— Masz swoją stronę, którą odwiedza kilka tysięcy ludzi.
— Nieśmiało podeszłam do jej zakładania. Trener mnie namówił. Początkowo stwierdziłam, że jeśli znajdzie się 100 osób, które będą chciały mnie obserwować, będzie to sukces. Stało się to szybciej, niż myślałam. Teraz kibicuje mi 3,5 tys. ludzi. Samej trudno mi w to uwierzyć.
— To są ludzie głównie z Olsztyna?
— Nie tylko. Sporo jest tam osób z zagranicy, które poznałam w mojej biegowej wędrówce przez Europę. Niektórzy specjalnie tłumaczą moje posty. To bardzo miłe. Dzięki bieganiu mam przyjaciół z całego świata. Z niektórymi spotkałam się raz czy dwa, a mam z nimi taki kontakt, jakbyśmy znali się całe życie. Sport naprawdę łączy ludzi.
Agnieszka Porowska
— Zakochałam się w podróżowaniu i jak już gdzieś jestem, szukam biegu w tych okolicach, żeby móc wziąć w nim udział.
— Ale zawodowo nie zajmujesz się sportem? Podróże, bieganie, praca. Jak ty to wszystko godzisz?
— Jestem z zawodu nauczycielką, więc jeśli chodzi o biegi, to staram się wykorzystywać jak najmniej urlopu. Skupiam się na weekendach, które czasem zahaczają o piątek lub poniedziałek. Sporo wyjeżdżam na projekty międzynarodowe w ramach programu Erasmus + i jak z tej okazji gdzieś jadę, to zawsze muszę spróbować sił w jakimś lokalnym biegu. Zamiast kupować pamiątkowy kubek czy magnes na lodówkę, przywożę pamiątkowy medal z danego miejsca. To trochę oryginalniejsze (śmiech).
— Twoja przygoda z bieganiem zaczęła się...
— ... wcale nie tak dawno, bo 3 lata temu. Bieganie stawało się modne. Zaczęło pojawiać się wiele książek i artykułów na ten temat. Też chciałam spróbować. I pewnego dnia wyszłam potruchtać. Później chciałam sprawdzić się na zawodach biegowych. Gdy byłam w gimnazjum, grałam w piłkę nożną. Z dziewczynami ze szkoły jeździłyśmy na zawody. No i niestety... Moja drużyna nigdy nie stanęła na podium. Ze smutkiem patrzyłam, jak zawieszano te medale na szyi innych dziewczyn i też tak chciałam. Po latach pragnienie zdobycia medalu za dobrze wykonaną pracę odżyło.
— I w końcu przyszedł ten dzień, że człowiek miał ochotę spróbować swoich sił w pierwszym zorganizowanym biegu....
— Usłyszałam o Biegu Uniwersyteckim w Kortowie. I w nim wystartowałam, choć bardzo się wahałam. Nawet stojąc już na starcie, trochę się zastanawiałam „co ja tu robię?”. Na tym starcie miałam czas, by usłyszeć to, co mówią moi towarzysze. W ogóle ich nie rozumiałam.
— Tylu było obcokrajowców?
— Nie, mówili jak najbardziej po polsku, ale świat biegowy to wtedy zupełnie mi nieznany. Zupełnie nie wiedziałam o czym oni mówią...Tempo, maraton.
— Zaczęłaś odważnie, rzucając się od razu na 10 km.
— Tak i w dodatku nigdy wcześniej tych 10 km nie przebiegłam. To było dla mnie wtedy naprawdę coś wielkiego. Sam fakt dobiegnięcia do mety niezwykle mnie uszczęśliwił. Nie liczył się żaden czas. Odsapnęłam chwilę i zabrałam się do domu. Dopiero jak dostałam potem sms-a z osiągniętym czasem, to okazało się, że poszło mi naprawdę dobrze. A potem jeszcze koleżanka z uniwersytetu napisała do mnie „wyczytywano cię”.
— Po co?
— No właśnie? O co tu chodzi? Co przeskrobałam? Może coś zgubiłam? Ale nie, telefon, portfel mam, a więc? No i dopiero po kilku dniach, jak przypadkiem znów zjawiłam się w centrum sportu w Kortowie, to mnie zagadnięto „Jak to? Nie chciało się czekać?”, a ja się tłumaczę „Przecież od razu po biegu dostałam pamiątkowy medal”. A potem się okazało, że byłam tam jedną z trzech najlepszych studentek. W prezencie dostałam bon do sklepu sportowego. Kupiłam sobie za niego pierwsze profesjonalne biegowe buty, których na początku aż bałam się używać — takie były śliczne (śmiech). A potem rozkręcałam się wraz z tymi nowymi butami.
— Za tobą od tego czasu wiele różnych biegów w różnych krajach. Które z nich wspominasz najlepiej?
— Lubię półmaratony. W tym roku za mną już jeden na Cyprze. To był marzec, ale było bardzo upalnie. Po drodze miałam wiele różnych kryzysów, ale jakoś dobiegłam. Na dodatek stanęłam na podium w swojej kategorii wiekowej. To był dla mnie wielki sukces.
— Bieg na Cyprze różni się jakoś od naszych polskich ulicznych biegów?
— Raczej nie. No może za granicą więcej jest obcokrajowców. Większa różnorodność języków i nacji. Ale u nas też powoli się tak robi. Na te nasze większe biegi w większych miastach też zjeżdżają się ludzie z całego świata. Na Orlen Warsaw Marathon spotkałam wielu obcokrajowców i to nie tylko tych z elity, którzy, osiągając świetne wyniki, zarabiają na tym, ale wielu było takich amatorów, którzy bieganie traktują jako dobry pretekst do zwiedzania świata.
— Sporo też jeździsz na rowerze. Może wkrótce jakiś triathlon?
— Rower traktuję jako wspaniały środek transportu, zwłaszcza tu w Olsztynie. Jeżdżę nim do pracy. Nawet zimą. Na jakieś dłuższe, takie 50 kilometrowe trasy, na razie się nie wybieram, bo jeszcze nie mam takiego roweru. Ale to też mam gdzieś w głowie. U mnie triathlon raczej odpada, bo słaby pływak ze mnie, a lekcje pływania nie są tanie. Ale gdyby znalazł się ktoś, kto po koleżeńsku by mnie zechciał trochę podszkolić, to będę ogromnie wdzięczna.
— Na twojej stronie „Be active and attractive” czytamy, że jesteś dziewczyną, która przełamuje własne granice.
— Nie zamykam się na nic. Jakbym miała możliwość, żeby się nauczyć dobrze pływać, triathlon mógłby być kolejnym ciekawym pomysłem na życie. Kolejnym wyzwaniem. Mam wiele ekstremalnych marzeń. Jak choćby skok ze spadochronu. Wiem że na wszystko przyjdzie czas.
— Niedawno wróciłaś z Walii z Cardiff, gdzie też biegłaś...
— Świetne miejsce, bardzo dobrze mi się tam biegało. Ludzie bardzo sympatyczni, trafiłam na świetną pogodę. Rok temu dwukrotnie byłam w Anglii, w Londynie, gdzie jednak jest bardziej tłoczno, dlatego zdecydowanie lepiej czułam się w Cardiff i okolicach.
— Ile trenujesz?
— Mniej więcej 4 razy w tygodniu i robię wtedy między 10 a 15 km. Trening zajmuje mi około 1,5 godziny dziennie, bo potem jeszcze rozciąganie i rollowanie. Czasem gdy w ciągu dnia nie mam czasu, to potrafię wstać o 5 rano, żeby się przebiec. Nawet zimą, gdy jest ciemno. Czasem zdarza się tak, że ludzie wracają dopiero z imprezy, kończąc poprzedni dzień, a ja już dawno aktywnie rozpoczęłam kolejny.
— Twoim trenerem jest Paweł Pszczółkowski, o którym piszemy dziś w związku z jego treningami dla aktywnych mam. Kiedy przyszła decyzja, że trzeba mieć swojego trenera?
— To sam Paweł zaproponował mi współpracę . Najpierw myślałam, że to chodzi o takie bieganie w grupie, że trzeba się spotykać systematycznie z całą resztą i dostosowywać do innych. To nie byłoby dla mnie. Ale okazało się, że, żeby należeć do Pszczółkowski Team można trenować indywidualnie. Paweł rozpisał mi próbny tydzień treningowy. Spodobało mi się to. Dzięki tej współpracy moje bieganie nie jest nudne.
— Masz swoją stronę, którą odwiedza kilka tysięcy ludzi.
— Nieśmiało podeszłam do jej zakładania. Trener mnie namówił. Początkowo stwierdziłam, że jeśli znajdzie się 100 osób, które będą chciały mnie obserwować, będzie to sukces. Stało się to szybciej, niż myślałam. Teraz kibicuje mi 3,5 tys. ludzi. Samej trudno mi w to uwierzyć.
— To są ludzie głównie z Olsztyna?
— Nie tylko. Sporo jest tam osób z zagranicy, które poznałam w mojej biegowej wędrówce przez Europę. Niektórzy specjalnie tłumaczą moje posty. To bardzo miłe. Dzięki bieganiu mam przyjaciół z całego świata. Z niektórymi spotkałam się raz czy dwa, a mam z nimi taki kontakt, jakbyśmy znali się całe życie. Sport naprawdę łączy ludzi.
Agnieszka Porowska
Komentarze (0)
Dodaj komentarz Odśwież
Dodawaj komentarze jako zarejestrowany użytkownik - zaloguj się lub wejdź przez